Już wcześniej pisałem, że najbardziej lubię thrillery, które przez cały czas trzymają w napięciu. Jeśli książka posiada dużo tzw. "zapychaczy", a napięcie pojawia się rzadko, to czytanie jej staje się dla mnie uciążliwe i mimo świetnych ocen znanych recenzentów ja i tak odkładam ją na półkę, więcej jej nie dotykając.
Jeśli chodzi o "W żywe oczy", to z całą pewnością mogę powiedzieć, że napięcia od pierwszej do ostatniej strony w niej nie ma, zaledwie 50%. Jednak w tym przypadku (jednym z bardzo nielicznych) mi to nie przeszkadzało.
Książka opowiada o Claire Wright, początkującej aktorce z traumatycznymi przeżyciami, która opuszcza Londyn i wyjeżdża do Ameryki, aby zerwać z przeszłością i zrobić karierę.
Bohaterka od samego początku musi borykać się z wieloma problemami, które nie pozwalają jej zostać zawodową aktorką. Z braku perspektyw otrzymuje zupełnie inny, niewyobrażalny zawód: na zlecenie firmy prawniczej specjalizuje się w sprawach rozwodowych, podrywa bogatych mężczyzn i dostarcza dowody ich zdrady. Wychodzi jej to bardzo dobrze, lecz sprawa komplikuje się, gdy jej celem staje się interesujący profesor Patrick Fogler. Wkrótce dochodzi do morderstwa.
I w tym momencie zaczyna się to, co w thrillerach lubię najbardziej: tajemniczość, intryga, podejrzani ludzie, wzajemne oskarżenia i dochodzenie. Jednak przez brak napięcia trochę ciężko czytało mi się kolejne rozdziały.
W połowie książki dochodzi do niesamowitego zwrotu akcji, lecz potem napięcie znów opada.
Im bliżej końca, tym bardziej skłaniałem się ku ocenie 8. Jednak wspaniałe, nieprzewidywalne zakończenie sprawiło, że podwyższyłem o jeden stopień.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz